Jak wiadomo, dla każdego jego koń, pies, dziecko, mąż, żona (niepotrzebne skreślić, niezbędne dopisać) to najcudowniejsza, najpiękniejsza, najmądrzejsza istota, jaka kiedykolwiek się pojawiła na tym świecie. Cóż jednak mogę poradzić na to, że Chimera naprawdę jest najwspanialszą klaczą pod słońcem? ;)
Dobrze, żarty na bok. Oto krótka historia naszego „związku”. Jak zapewne większość czytelników naszego magazynu – niemal odkąd pamiętam, marzyłam o posiadaniu własnego konia. Rok temu wreszcie pojawiły się realne szanse na to, że moje marzenie się spełni. Przeglądałam setki ogłoszeń i zdjęć, podpytywałam znajomych... Pewnego dnia znajoma, która ma trzy własne konie, powiedziała, że ma numer telefonu do dziewczyny, która chce sprzedać klacz, bo wyjeżdża za granicę. Zadzwoniłam, umówiłam się na spotkanie, pojechałam i... to była naprawdę miłość od pierwszego wejrzenia. Zwykle z dużym respektem i ostrożnością podchodzę do obcych koni, a i wobec znajomych nie przejawiam zbyt wielkiej odwagi i zaufania. A tu... Podeszłam do tej dość dużej (ponad 170 cm w kłębie) 9-letniej gniadej (z gwiazdką na czole) trakenki, jakby nasza znajomość trwała nie minutę, a co najmniej rok. Objęłam ją za szyję, przytuliłam się – i już wiedziałam, że albo ten koń, albo żaden.
Zdobycie Chi kosztowało mnie sporo nerwów i kłopotów (w końcu kupiłam ją z jej półtorarocznym źrebakiem, którego musiałam bardzo szybko sprzedać, a nie było to łatwe), ale było warto, mimo że klaczucha nadaje się tylko do lekkiej rekreacji, bo miała i nadal miewa problemy z nogami. I tak nigdy nie zależało mi na jeździe sportowej, a charakter Chi wynagradza wszystko. Poza tym – szukałam przede wszystkim konia „do kochania”, takiego, do którego można się przytulić i na którym może czuć się bezpiecznie nawet taka niedorajda jeździecka jak ja. Mój mąż nie miał nic przeciwko moim planom posiadania konia, ale powtarzał wciąż, że koń to dla mnie, on nie jest jazdą zainteresowany. Teraz jeździ więcej i lepiej niż ja :D.
Mimo wiary w łagodność Chi przeżyliśmy chwilę grozy, gdy 10-letnia córka znajomej, czyszcząc klacz po jeździe, rozmasowując miejsce, gdzie leżał popręg, przeszła pod brzuchem Chi, która... nawet nie drgnęła. Wiedzieliśmy, że nasza kobyłka toleruje takie numery z naszej strony, ale w tamtym momencie zrobiła to osoba prawie całkiem obca – a Chi wykazała się iście stoicką postawą. Chimera to prawdziwy koński profesor. Doskonale wyczuwa, na ile swobodnie czuje się na niej jeździec, a gdy coś jej nie odpowiada – nie bryka, nie wspina się, tylko stosuje „bierny opór” lub zawraca w stronę stajni i grzecznie „parkuje” przy koniowiązie, czekając, aż niewprawny jeździec raczy opuścić jej grzbiet. Świetnie też wie, że gdy wsiada na nią ze stopnia mój mąż, to wolno jej ruszyć, jak tylko poczuje, że on oparł cały ciężar ciała na strzemieniu, a jeśli ja się na nią gramolę, to należy stać spokojnie, dopóki nie znajdę się na jej grzbiecie i nie włożę obu stóp w strzemiona...
Anna Popis-Witkowska