Moja znajomość z Arkusem nie zaczęła się optymistycznie. Nie stanęłam naprzeciw niego i nie stwierdziłam, że to właśnie „ten” koń. Jako pełnej krwi anglik, Arkus miał w sobie (i nadal ma) niespożytą ilość energii, którą lubił wyładowywać pod jeźdźcem. Nie należałam do fanów koni „z dopalaczem pod ogonem”. Wrażliwy na łydkę, delikatny w pysku Arkus nie zawładnął moim wybrednym sercem. Nie potrafiłam dostrzec zalet tego małego konika.
Arkus trafił do naszej stajni całkiem niespodziewanie. Trener odkupił go od sąsiada, który nie potrafił i nie mógł dobrze zaopiekować się koniem, który po długim niedosiadaniu trochę zdziczał. Początki były trudne, Arkus bał się siodła, ciężaru jeźdźca i łydek. Szaleńcze galopy, byle do przodu, były na porządku dziennym. Jednak z czasem Arkus trochę się ucywilizował i wtedy pierwszy raz na niego wsiadłam. Przejeździłam na nim zaledwie kilka treningów, ale koń swoim zachowaniem i temperamentem zniechęcił mnie tak, że nie wsiadałam na niego ponad rok. Przez ten czas uważnie obserwowałam Arkusa, jego zachowanie pod innymi jeźdźcami, nawyki i charakter. Nadal jednak nikt ani nic nie było w stanie zmusić mnie do jazdy na Arkusie. Myślałam, że tak pozostanie.
Los chciał inaczej. Jako osoba z natury ambitna – nie lubię, gdy ktoś mówi mi, że nie potrafię czegoś zrobić. Wystarczyło, że usłyszałam od przyjaciela: „Nie poradzisz sobie z Arkusem” – i na następnym treningu dosiadłam nieposkromionego konia. Nie było łatwo. Nie rozumieliśmy się, nie znaliśmy swoich „języków”. Jednak z tygodnia na tydzień szło nam coraz lepiej. Arkus pokazał mi szalony galop po łące, z którego oboje czerpaliśmy radość. Z czasem przyszło nam pokonywać razem przeszkody, najpierw małe, 50-centymetrowe. Właśnie na tym malutkim folblucie skoczyłam moje pierwsze 70 cm. Jeździliśmy na przejażdżki po łąkach i lasach. Pomimo że Arkus potrafił i nadal potrafi dać mi w kość, pokochałam tego konika. Doceniłam jego charakter i to, co mi dał – pewność siebie.
Obecnie trenuję na Arkusie co dwa tygodnie i z każdym treningiem lepiej siebie poznajemy. On zaczyna ufać mojej równowadze i umiejętnościom, a ja powoli uodparniam się na jego humorki. Zaliczam się teraz do małego grona osób, które kochają „małą strzałę”. Jeszcze nam dużo brakuje do rozumienia się bez słów, ale myślę, że kiedyś do tego dojdziemy, bo wierzę, że w tym niepokornym ciele drzemie wielki duch.
Na koniec chciałabym podziękować mojemu przyjacielowi, który przyczynił się do rozpoczęcia mojej współpracy z Arkusem i dzięki któremu zyskałam długo poszukiwaną pewność siebie.
Karolina Moty