Letniego wieczoru wybrałam się na wycieczkę rowerową po swojej okolicy. Po dłuższym czasie dotarłam do małej miejscowości, w której zauważyłam dość sporą stajnie i ogromne pastwisko na którym pasła się grupka koni. Z daleka widać było, że jest to zwarta grupa, gdzie dominuje klacz.
Przez chwilę przyglądałam się stadu i myślałam jakby to było, gdybym mogła dosiąść jednego i pognać przed siebie, słyszeć tętent kopyt i czuć powiew wiatru na twarzy. Po dłuższym przemyślaniu wróciłam do domu, lecz wtedy nie mogłam zasnąć, ciągle miałam przed oczami widok koni pasących się na łące w promieniach wieczornego słońca i postanowiłam, że tam wrócę. Następnego dnia odwiedziłam to miejsce i znów obserwowałam konie, zobaczył mnie ich właściciel po czym podszedł do mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Zebrałam się na odwagę i zapytałam czy mogłabym przyjeżdżać i się i się nimi zajmować, ku mojemu zdziwieniu zgodził się, lecz wiadomo mi nie ufał na tyle aby pozwolić na jazdę. Po rozmowie zaproponował, że pokaże mi resztę stada, która pasła się na łąkach za stajnią.
Kiedy dotarliśmy na miejsce zobaczyłam 'dzikiego' rudego konia. Biegał po łące jak poparzony nie wiedzieć czemu.Więc zaczęłam o niego wypytywać.
Właściciel powiedział, że na imię Delfin długo nikt na nim nie jeździł. Jest niesforny i jakoś nie przekonany do ludzi. Oczywyście obarałam sobie za cel aby się zbliżyć do zwierzaka i pokazać, że ludzie nie są tacy źli...
W miarę możliwośći przyjeżdżałam do koni, uczyłam się podstawowych zasad pielęgnacji i obchodzenia się z tymi wrażliwymi stworzeniami. Wszystkie były pozytywnie nastawione i podchodziły do człowieka, ale nie Delfin. Zawsze buntował inne konie, zawsze przewodził stadu. Przecież taki koń jak on nie będzie się poniżał i pozwalał dotykać i czyścić. A ja mogłam tylko go obserwować, gdyż nie dał bliżej do siebie podejść.
I tak minął rok, Delfin przyzwyczajał się do mojej obecności lecz zawsze był gdzieś z dala, śmiałam się że ma swój świat. Był sam dla siebie. Pewnego dnia właściciel przyszedł, przyniósł mi ogłowie i powiedział „widzę jak się starasz i w nagrodę możesz wsiąść na konia, wybierz jakiego chcesz”, a że nie potrafiłam jeszcze dobrze jeździć wybrałam starszą doświadczoną klacz Jaksę. Kiedy ją dosiadłam oczywiście bez siodła, ponieważ nie mogłam jeszcze go używać, poczułam się wspaniale, Jaksa wiedziała że nie potrafię jeździć i szła powolutku i ostrożnie, aby nie zrobić mi krzywdy.
Pierwsze tajniki jazdy poznałam dzięki niej, pierwsze upadki, kłus, galop. Po roku jazdy właściciel pozwolił mi wziąć siodło i tak kontynuowałam naukę na Jaksie, a Delfin wszystko obserwował, każdy mój ruch. No i nastąpił przełom.... wieczorem miałam zawsze nawyk leżenia w trawie na łące, patrzenia na konie i po prostu ucięłam sobie drzemkę. Obudziło mnie uczucie wilgoci na brzuchu myślałam, że pada deszcz lecz to był Delfin. Może się zastanawiał co tam lezy w trawie i chrapie. Delikatnie wyciągnełam moją dłoń w jego kierunku i udało mi się go wreszcie pogłaskać. Bardzo się ucieszyłam, a Delfn wystraszył i pognał do reszty stada zostawiając mnie w tumanie kurzu i kępek latającej w powietrzu trawy. To był pierwszy krok w stronę naszej wielkiej przyjaźni i przygody...
Małymi kroczkami starałam się wpoić mu że nie jest tak źle, że czyszczenie nie boli. Że lonża nie jest wielką anakondą, która chce go zjeść a siodło nie gryzie. Na początku łatwo nie było, aby się zgrać jeśli chodziło o moje zdolnośći jeździeckie, a Delfina charakter i zamiłowanie do wyrywania naprzód w każdym terenie, na każdej jeździe. Konie pracowałmy raz na tydzień, gdyż była to prywatna stajnia i nikt poza mną i dwoma koleżankami na koniach nie jeździł. A reszta ich życia polegała na wypasach i beztrosce... i tak tłumaczyłyśmy sobie że mają za dużo energii. Dlatego miałam taki komfort, że wiedziałam iż nikt poza mną nikt na Delfina nie wsiądzie. Ułożyłam go pod siebie i powoli z roku na rok zaczęlismy się dodadywać...
Delfin był niesamowity! Mieliśmy podobne charaktery i humorki, to na nim poznawałam świat, z końskiego grzbietu, to on pokazywał mi najpiękniejsze miejsca. Z nim przeżyłam najpiękniejsze chwile swojego życia, wzloty i upadki czasem bolesne. Mogłam popłakać sobie przytulając się do niego, zawsze wiedział jak mnie pocieszyć. Wystarczyło spojrzenie żeby się porozumieć. Był dla mnie kimś wiecej niż tylko koniem, było moim najlepszym przyjacielem.
Nasza przyjaźń trwała ok 10 lat, lecz nadszedł czas rozstania… właściciel zadecydował, że go sprzedaje. Kiedy to usłyszałam pękło mi serce, nie stać mnie było na jego zakup. Pamiętam ostatnie chwile kiedy go widziałam i ostatni teren… był wtedy taki inny niż zawsze. Delfin bardzo spokojnie szedł, galopował, nie rwał się. Jakby chciał pokazać, że on też nie jest taki zły i dziki. Kiedy odprowadziłam go na łąkę, on chyba wiedział że widzimy się po raz ostatni... zarżał do mnie i przybiegł. Nigdy tak nie robił, zawsze po wypuszczeniu najważniejsze było stado, ale nie teraz...Przytuliłam go ostatni raz i powiedziałam dowidzenia może się jeszcze kiedyś spotkamy...
Odchodząc jeszcze raz zerknęłam na "mojego" rudzielca i szeptem powiedziałam "dziękuję...dziękuję za wszystko"...
Nigdy go nie zapmnę, będzie zawsze moim przyjacielem, bez względu gdzie będzie i kto będzię sie nim opiekował...
Delfin był koniem który pokazał mi swoją duszę...
Justyna Klimczak