Kolejna Wigilia upłynęła .Gringo nie dostaje już kawałka opłatka , bo wciąż nie potrafi spożyć go z godnością jak nakazuje powaga chwili,a jego długie mlaskanie, oblizywanie i robienie głupich min pozbawia go tej przyjemności.
Pamiętam pierwsze dni przedświąteczne gdy pojawił się w naszym życiu ,bo zaraz z braku zielonej trawy zjadł pięcioletnią choinkę , która czekała na strój świąteczny. Zdziwił nas wszystkich ten wyszukany koński apetyt,i trochę poirytował ,lecz nieznajomość jego metod postępowania i zachowania kazała nam bardziej przyglądać się jego wyczynom. Dlatego teraz na Wigilie dostaje kostkę cukru a w zimowe dni zostaje w stajni.by nie przemrozić nóg.
Jednej zimy taka niefrasobliwość z naszej strony skończyła się serią zastrzyków ,nacieraniem końską maścią i owijaniem nóg we wszystkie dostępne wełniane szaliki.Taka sytuacja przyczyniła się że mój mąż posiadł umiejętność podawania zastrzyków nie tylko koniowi lecz w razie potrzeby i domownikom.
A dzisiaj Gringo dla umycia kopyt pospacerował dwie godziny po śniegu, wieczorem oddał nam garstkę siana pod obrus a po wieczerzy dostał kostkę cukru i słomy.
Myszonek